Artem Laguta podobnie jak cała drużyna zaliczył wczoraj udany występ. Jak sam jednak przyznaje nie jest to jeszcze szczyt jego możliwości – moja jazda była dziś dobra, ale jeszcze nie do końca jadę tak jak trzeba. Silniki nie jadą aż tak dobrze jak w tamtym roku. Teraz muszę je przygotować na Leszno, żebyśmy pojechali tam dobrze – przyznał Artem.
Rosjanin nieco żartobliwie podszedł do mocnego osłabienia drużyny z Częstochowy. Teraz marzy mu się wygrana pod Jasną Górą – dobrze, że przyjechali słabszym składem (śmiech). Trzeba na nich zdobyć punkt bonusowy, a nawet i wygrać tam wyjeździe – stwierdził Artem Laguta.
Młodszego z braci Lagutów zabrakło w ostatniej rundzie Speedway Best Pairs Cup. Jak się okazało powodem był czwartkowy mecz w odległym Władywostoku – miałem w czwartek mecz we Władywostoku, tak samo jak Grisza. Nie wiem jaki on znalazł samolot, że zdążył. Ja też mógłbym lecieć razem z nim, ale moje motory zostały w Bydgoszczy, a mechanicy byli we Władywostoku i nie zdążyliby dowieźć sprzętu. Grisza dotarł na zawody tuż przed rozpoczęciem, a sprzęt dowieźli mu mechanicy. Ja nie chciałem tak jechać na urwanie głowy – dodał Artem.
Nasz zawodnik przyznaje, że takie podróże są bardzo męczące, ale najdalszy wyjazd ma już za sobą – Na ten mecz leciałem 11 tysięcy kilometrów, prawie jak do Ameryki. To jest bardzo daleka i ciężka podróż, ale więcej już w tym roku tam nie będę musiał jechać. Teraz będą już nieco bliższe wyjazdy. Ale do Togliatti też trzeba lecieć cały dzień, ponieważ są przesiadki i to samo z powrotem. Do Anglii można lecieć jednym samolotem, do Szwecji też, a tu zawsze dwoma dlatego zajmuje to cały dzień i jest to dość męczące – zakończył Artem Laguta.