Unia Tarnów sprawiła niespodziankę, pokonując w sobotę na wyjeździe zespół Zdunek Wybrzeża Gdańsk w stosunku 46:44. Jednym z zawodników, którzy przyczynili się do tego zwycięstwa był Ernest Koza. Wychowanek „Jaskółek” na swoim koncie zapisał 5 punktów w czterech biegach.
Z pewnością tarnowianie nie byli przed tym pojedynkiem faworytami. Ostatecznie – podobnie jak w pierwszym wyjazdowym meczu sezonu 2019 – znad morza wracali z tarczą. – Zdobyliśmy bardzo ważne punkty. Gdańsk nie był nigdy łatwym terenem, bo ten tor jest naprawdę ciężki. Widać było, że to, co zrobili Mateusz Cierniak i Peter Ljung, to przechodzi wszelkie pojęcie (śmiech). Głównie dzięki nim wygraliśmy ten mecz. My niestety nie ustrzegliśmy się błędów w tych swoich biegach – ja, Artur i Daniel. Oni jednak jechali swoje i wygraliśmy trzy biegi z rzędu 5:1. Te wyścigi tak naprawdę dały nam w końcówce meczu zwycięstwo – mówił o sobotnim spotkaniu, Ernest Koza.
W połowie meczu to gospodarze przejęli inicjatywę, wygrywając biegi od ósmego do dwunastego aż 19:5. Wówczas cała drużyna gości wyglądała na mocno pogubioną. Ostatecznie w końcówce podopieczni Tomasza Proszowskiego przechylili szalę na swoją korzyść. – Pod tym względem ten tor jest dosyć ciężki do odczytania. Nie tylko ja się pomyliłem. Podobnie było z Arturem Mroczką, Kimem Nilssonem i Danielem Kaczmarkiem. Nie mogliśmy się za bardzo spasować. Tak naprawdę wszystko pasowało jedynie Peterowi i Mateuszowi. Na szczęście później Artur też znalazł dobre ustawienie, na czternasty bieg i udało się go wygrać podwójnie.
Po trzynastu biegach Koza miał na swoim koncie 5 „oczek”, a Mroczka 4 z dwoma bonusami. Sztab szkoleniowy wystawił do boju tego drugiego, co spotkało się ze zrozumieniem kolegi z drużyny. – Może gdyby było odwrotnie i zacząłbym zawody z zerem i jedynką, a później byłbym dwa razy drugi, to mógłbym liczyć na występ w biegu nominowanym. Początek miałem jednak lepszy, a końcówkę gorszą. Jak widać po wyniku, trenerzy bardzo dobrze zdecydowali. Gdybym czuł się mocny, to na pewno bym to zgłosił. Końcówka w moim wykonaniu nie była jednak rewelacyjna.
Dla większości zawodników były to pierwsze oficjalne zawody sezonu 2020. Jak daleko do optymalnej dyspozycji jest po meczu w Gdańsku Ernest Koza? – Ciężko powiedzieć, czego jeszcze brakuje. Nie mieliśmy wcześniej żadnych zawodów, ani sparingów. To był pierwszy pojedynek – tak naprawdę pojechaliśmy go z marszu. Wcześniej dużo trenowaliśmy na tarnowskim torze z całym zespołem. Teraz czekają nas dwa mecze w Tarnowie, przed którymi z pewnością będziemy dużo trenować. W biegu, w którym zanotowałem upadek, trochę się poobijałem. Miałem łokieć dosyć spuchnięty i trochę mnie bolał kręgosłup. Pierwsze koty za płoty. W ósmym biegu zabrakło nam trochę szczęścia. Nieco pogubiliśmy się z Arturem Mroczką. On myślał, że ja będę jechał po szerokiej i przytrzymał krawężnik, a wtedy z czwartego miejsca na drugie przeszedł Karol Żupiński. Tego biegu brakło, bo wynik mój i Artura mógł być trochę na plus. Suma summarum może dobrze, że go przegraliśmy, bo później trenerzy zastosowali rezerwy. Dzięki temu wygraliśmy mecz. Jeśli wcześniej dojechalibyśmy na 3:3, nie można byłoby zrobić później zmiany.
19 lipca do Jaskółczego Gniazda zawita faworyt rozgrywek pierwszoligowych – eWinner Apator Toruń. Według założeń będzie to rywal niezwykle trudny, lecz przed meczem trudno rozstrzygać o losach tego pojedynku. – Mecz z Toruniem powinien być bardzo ciekawy. Spotkanie w Gdańsku również mieliśmy przegrać, a okazało się, że wygraliśmy. Tym samym nie można za dużo wnioskować, nawet przed pojedynkiem z tak trudnym rywalem, jak drużyna z Torunia – zakończył wychowanek Unii Tarnów.
Rozmawiał: Stanisław Wrona (Tygodnik Żużlowy)