Dobre zawody w Bydgoszczy zaliczył Kacper Gomólski. Młodzieżowiec Unii Tarnów zdobył 7 punktów. Były one bardzo ważne w kontekście obrony punktu bonusowego.
Jak przyznaje sam zawodnik, to był plan minimum, a do tego tarnowscy zawodnicy mieli sporo pecha – Planem minimum było zdobycie bonusa i to udało się zrealizować. To cieszy, ale z drugiej strony szkoda tych głupio potraconych punktów. Artemowi zatarły się dwa silniki, Leon groźnie upadł, do tego jeszcze moje jedno nieporozumienie z Maćkiem Janowskim. Jechałem drugi, a przyjechałem ostatni. Gdyby nie te rzeczy, spotkanie mogło być wygrane – mówi Kacper.
Ginger jest zadowolony z osiągniętego przez siebie wyniku, ale zauważa, że mogło być jeszcze lepiej – To prawda. Wynik nie jest zły. Nie wiem po co tak naprawdę zmieniłem motocykl na drugi bieg. Myślałem, że to wina sprzętu, ale to po prostu Woźniak był szybki. Cóż, mam nauczkę na przyszłość i wiem już dużo więcej – stwierdził Gomólski.
Według Kacpra przygotowanie toru pozostawiało sporo do życzenia – To był tor motocrossowy. Momentami wyrzucało mnie z motocykla, a Janowskiemu pękło siodełko. To o czymś świadczy. Nawierzchnia nie była zatem łatwa. Jeśli ktoś jechał z gazem i nie bał się tych dziur, to raczej było OK. Z drugiej strony trzeba było uważać, żeby nie upaść. Te dziury pomogły mi tylko w ostatnim biegu. Wygrałem start, spojrzałem gdzie jest Vaculik i puściłem go do przodu. Jazda parą w ogóle nie była bowiem możliwa. Czułem się jak na rodeo. Jeśli są komisarze, to nie powinno się takich torów dopuszczać do zawodów. To już jednak nie nasza wina. My jeździmy, a mamy najmniej do powiedzenia – stwierdził.
Dlaczego zawodnicy tak niewiele mogą zdziałać? – Coś poważnego trzeba zrobić. Dwa czy trzy lata temu, gdy weszły nowe tłumiki też wielu nie chciało jechać. Przyszło Grand Prix w Lesznie i nagle wszyscy jechali. Trudno o bojkot, bo zawsze ktoś się wyłamie – zakończył nasz zawodnik.